Karwia 05.08.2018
Obserwujmy, obserwujmy…
Się przeanalizowało, rozważyło i zaplanowało wyjazd o 5:53. I była to
najlepsza opcja, bo o 5:55 w Podkowie lunęło jak z cebra.
Droga zgodnie z rozkładem jazdy Wujka Googla (początkowo obliczył, że
dojedziemy za ponad dobę, ale okazało się że to w opcji rowerowej, która
pozostała po Wiślanym z ubiegłego weekendu, uff). Na koniec ominęliśmy
korki w Redzie jadąc przez port w Gdyni - czegóż to człowiek nie zwiedzi
razem z Wujkiem Googlem!
Szczegółowa analiza doprowadziła na do wniosku, że nie wbijamy na wzór
ekipy Włocławskiej do Karwi-rzeczka, ale od razu meldujemy się w KB2. Na
miejscu między drzewami w pierwszym rzędzie o 11:00 - idealnie.
Silna ekipa, czyli kwiat polskiego wave już tam był i skrobał się w
głowę co by tu otaklować. Wycieczki na plażę, pomiary wiatru średniego i
w porywie, silne postanowienia “wezmę 5.3” osłabione natychmiast po
rekonesansie “zorientuję się cichcem co taklują” - no wiecie, te
sprawy… Na każdym zebraniu jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć
pierwszy. Nie, nie - wcale nie byłem pierwszy! Ale rozpiętość
przedskoczków była imponująca: od 4.8 do 6.2.
A my z Darem olimpijski spokój (przynajmniej na pozór) i 5.0 (95) oraz
5.3 (93) - w południe na wodzie. Lajcik - prawie bez prądu, fala jeszcze
nie zbudowana, więc bez przyboju praktycznie, ale już z białymi
grzywkami. Przez najbliższe 2h wszystko się solidarnie wzmagało, czyli
wiatr, fala i prąd z przybojem.
W pewnym momencie na halsie do brzegu
poraził mnie grom z jasnego nieba - tak przynajmniej to odebrałem w
pierwszej chwili. W drugiej chwili pomacałem się po łbie i stwierdziłem,
że żyję ale krew mnie zalewa. Najpierw zalała mnie faktycznie, a później
metaforycznie bo zobaczyłem o jakieś 30m kajciarza, który dopytywał się
“Stało się coś?”. Hmm, no chyba coś się stało… Właściwie to nawet nie
wiem, czym oberwałem - może jakimś okuciem lub wzmocnieniem tej
napompowanej rury?
W każdym razie jakbym dostał młotkiem, ale na
szczęście nie centralnie tak, że przy okazji naderwało mi kamerkę. Z
taką pewną nieśmiałością spłynąłem do brzegu na trójkąt i tam jakąś
panią na spacerze przepytałem co mam na głowie. Okazało się, że to tylko
guz i obtarcie, bez przecięcia. Czyli luzik: towarzysz kajciarz Stalin,
mógł mnie zabić a tylko nabił guza.
Skoro tak, to odniosłem dyndającą kamerkę do samochodu i skorzystałem z
okazji żeby zmienić deskę na Gojkę. Trwało to chwilę, bo mi się ręce
trzęsły i nie mogłem statecznika przykręcić…
Pól godziny i parę mielonek później, nie ogarniałem już 5.0.
Zatrąbiliśmy z Darkiem odwrót na upatrzone pozycję tzn 4.0 i 4.7. Atak
szczytowy powiódł się, ale nieopatrzne zapędy z falą zbyt blisko brzegu
były często okupione litrami słonawej wody (podobno już bez sinic). A w
morze pływało się z zaciśniętymi … zębami i myślą “ja już nie chcę
skakać!!”. Cytując klasyka: “zarąbałem się”.
Na wodzie w porywach kilkanaście desek (albo i więcej). Ktoś z
Dobrzynia, ktoś ze sklepu na Wale, pełen wachlarz.
Wśród tego jedna pani - i to nie była Majka niestety…
Zwijanie sprzętu kole 18:00 czyli późno dość jak na wakacyjny powrót w
niedzielę. Po drodze tylko dwa albo trzy korki na autostradzie (wypadek,
opłaty itp) i już o północy byliśmy w domu.
MichalG
Relacja obrazkowa
Krótko. Fizis dziś słabe, wszystko boli ! Za to psycho wzmocnione, bo wróciliśmy z tarczą.
A warun był baaaardzo konkretny.
Na wodzie od 12-ej. Początkowo Wujo na 5,0 a ja na 5,3. Na tych żaglach pośmigaliśmy jakieś 2,5 godziny.
Potem Wujo zmienił deskę i żagiel. Wyszedł na 4,0 a ja na 4,7. Skończyliśmy przed 18-tą.
Na wodzie przewalały niezłe krówska, ale o dziwo jakimś cudem ogarnęliśmy.
Obyło się bez spektakularnych trójkątów ani usług pralniczych w przyboju.
No fakt, był jeden “mały” zgrzyt .cry. Wujo o mało nie przeszedł nagle do krainy wiecznych ślizgów.
Jeden kajciarz chciał nam Wujcia wykończyć.
Wujo z zaskoczenia dostał wertykalnego gonga prosto w głowę tą twardą nadymaną na kamień rurą od latawca i to jakąś milę od brzegu.
A tyle miejsca wokoło.To trzeba mieć pecha!!! Miliardy galaktyk i latające nad łąką skowronki Wujo ujrzał w jednej sekundzie.
Hełmofon Wuja uratował że jasności pomrocznej nie stracił.
W tej sytuacji “tylko” lekka powierzchowna rana czoła to fart nad farty.
Windsurferze pamiętaj: Kajciarz twój wróg!!!
Prąd typowy, woda ciepła, przyjemne 20 i coś w cieniu , pogodnie, parkowanie w pierwszym rzędzie, plaża bez ciżby, około 20 deskarzy, miło i sympatycznie.
Warto było.
DarekF
Fotosy tu: